Moje pojazdy

Mój pierwszy pojazd (1957)

Mój pierwszy pojazd, a przy nim
Mama, Babcia i matka chrzestna

Statystycznie najwięcej czasu spędziłem na rowerze. W swoim czasie byłem specem od rowerów, każdy potrafiłem rozebrać na pojedyncze śrubki i kulki od łożysk, a potem POPRAWNIE złożyć.

Pierwszy rower dostałem mając jakieś 5 lat, szybko pozbyłem się "bocznych kółek" i wprawiałem w przerażenie moich rodziców. Rowerek nazywał się "Żabka" i był adekwatnie zielony. Gdzieś około piątej klasy dostałem rower młodzieżowy, chyba nazywał się "Pionier", a potem pod koniec podstawówki "dorosłą kolarzówkę", rower "Albatros". Po latach był nie do poznania, inna kierownica, siedzenie z oparciem, przedni bagażnik, światła stopu własnego pomysłu itp.

Przejeżdżałem regularnie ponad dwa tysiące kilometrów rocznie, głównie jeżdżąc codziennie do pracy, również zimą. Zakładałem wtedy na przednie koło oponę ze stalowymi kolcami własnej konstrukcji.

W latach osiemdziesiątych często rano, przed pracą zawoziłem na rowerze dwójkę córek do przedszkola: jedna na siodełku na kierownicy a druga na siodełku z tyłu. Pamiętają do dziś te "poranne atrakcje".

Pierwszy raz za kierownicą samochodu siedziałem w roku 1984 na leśnej drodze betonowej między Pszczewem z Trzcielem. Brat pozwolił mi poprowadzić przez chwilkę jego samochód (Simca 1300) i po chwili usłyszałem... "może za pierwszym razem nie przekraczaj osiemdziesiątki".

Prawo jazdy zrobiłem jesienią 1985. W tajemnicy przed całą rodziną. Udało mi się wydębić "prawko" w Wydziale Komunikacji jeszcze przed Gwiazdką. Pod choinkę podrzuciłem dwie koperty, niby prezenty dla mnie. W pierwszym był napisany przeze mnie list, niby od ojca, że jakbym kiedyś zrobił prawo jazdy to będzie mi pożyczał samochód. Odczytałem go na głos, tata zdziwił się, uśmiechnął i powiedział, że jakbym zrobił prawko to może... Wtedy wyjąłem z drugiej koperty jeszcze ciepły dokument w plastikowej okładce. Nikt z początku nie chciał uwierzyć, że jest prawdziwy.

Jeździłem potem czasami maluchem Ojca, ale często pechowo w czasie mojej jazdy ujawniały się różne usterki, co bardzo Ojca denerwowało. Trzeba jednak przyznać, że jak byłem w potrzebie to zaciskał zęby i pożyczał, nawet na większe eskapady po kilkaset kilometrów.

Na kupno własnego samochodu, oczywiście używanego, namówił mnie brat podczas rozmowy przy świątecznym stole na gwiazdkę 1993. Rzucił od niechcenia, że znajomy sprzedaje korzystnie malucha, pożyczył brakującą kasę i 30 grudnia 1993 stałem się właścicielem białego malucha, rocznik 1986 po sporym i trudnym do ustalenia przebiegu, na pewno ponad 100000 km happy smiley

Po samochód pojechałem do Warszawy pociągiem z kolegą znającym się na rzeczy a wróciłem już na swoich czterech kołach, robiąc pierwszą dłuższą trasę w życiu, niewyobrażalne wtedy 300 km.

Pierwszy i jak dotąd ostatni mandat karny dostałem w styczniu 1995 (100 tysięcy złotych i 6 punktów - żółte paliło się bardzo krótko...). W grudniu 1997 skasowałem przód malucha wbijając się w pewną Ładę, która wyjechała nagle z ulicy podporządkowanej. Potem jeszcze jedno niegroźne dachowanie zimą w rowie pełnym śniegu i po wielu własnoręcznych naprawach ,spawaniach, kapitalnych remontach w przydomowym ogródku, zimą 2001 maluch zaczął się rozpadać a mechanik nie chciał już mnie widzieć. Przejechałem nim nieomal drugie 100000 km.

Cinquecento jest mały

Latem 2007 w parku obserwatorium
przekonałem się, że mam mały samochód

Na przełomie kwietnia i maja 2001 stałem się właścicielem czerwonego Cinquecento 900, (rocznik 1995, jeszcze z gaźnikiem). Był wg sprzedawcy "bezwypadkowy, z przebiegiem jedynie 43111 km". Tłuczone szkło pod siedzeniami i ślady lakierowania połowy nadwozia odkryłem później. 20 lipca 2006 licznik pokazał 100000 km przebiegu.

Jest ciąg dalszy (Ford Escort Combi z 1997) ale na razie nie ma czasu na relację.




Edytuj